Blogpost

Wszystko widziane dwa razy, co najmniej.

#Design#Historie#Inne

Weźmy na przykład wakacje, dwa lata temu lecąc na Zakintos (Grecja) czytałam o szlakach turystycznych, na co uważać, żeby nie popełnić jakiegoś słownego faux pas, gdzie najlepiej zjeść, no i oczywiście sprawdziłam na Instagramie #zakintos, jakiż to był wielki błąd.

Wyskoczyły mi miliony zdjęć ze sławnym wrakiem statku, żółwiami Caretta Caretta i punktami widokowymi na białych klifach, na początku pomyślałam, że fajnie, wiem co mnie czeka i zapowiada się świetnie. Jednak już na miejscu, kiedy faktycznie byłam na plaży „Shipwreak” nie byłam zachwycona.

Znaczy się byłam! Miejscem stworzonym przez Matkę Naturę, które uwięziło najprawdopodobniej piracki statek, ale zabrakło mi ekscytacji zobaczenia go po raz pierwszy w życiu, bo widziałam już mnóstwo jego zdjęć na Insta.

To samo można powiedzieć o najsłynniejszych obrazach

Odnoszę wrażenie, że najpopularniejszym zdjęciem Mony Lisy jest… zdjęcie tłumu pod Mona Lisą. Większość z nas zapewne widziało obrazek z dziesiątkami głów i malutkim płótnem w tle, które będąc w Luwrze możecie zobaczyć na żywo, ale nie pierwszy a kolejny raz, choć nigdy wcześniej tam nie byliście. Oglądanie czegoś po raz enty odbiera nam efekt „wow”. Nie całkowicie, bo w końcu to Paryż, croissanty i cały ten romantyzm, ale przeżywany jakby z fotela pasażera.

Podobnie jest ze stronami internetowymi

Często mamy wrażenie, że gdzieś to już widział_m, prawda? I absolutnie się temu nie dziwię, bo ciężko wymyśleć koło na nowo… ale warto próbować. Przy tworzeniu nowych projektów nie ma nic złego w inspirowaniu się innymi pracami, przecież od tego mamy ciągły dostęp do Internetu, ale może nie trzeba powielać tych samych schematów? Moim zdaniem, stronę WWW można oprzeć na uczuciu, wrażeniu, na pierwszym wrażeniu jakie ma wywoływać. Impulsem może być zdjęcie (własne lub znalezione w darmowych zasobach), ruch, film czy słowa, które gdzieś usłyszeliśmy, od kogoś lub tylko w naszej głowie.

Muszę przyznać, że najwięcej pomysłów na nowe projekty mam przed zaśnięciem (pewnie stąd moje problemy ze snem),
i żeby je zapamiętać skupiam się na jednym elemencie, np. na kształcie lub kolorze. Rano, po spacerze z psem i zaparzeniu kawy, wracam do tej idei, żeby ją rozwinąć i szczerze mówiąc, tak mała, zapisana w głowie część wystarcza, żeby oprzeć na niej cały projektowy vibe. 

Przez te parę godzin snu wiem, że to ziarenko dojrzewa i miesza się z innymi pomysłami, bez przeglądania Internetu, książek, magazynów, po prostu tworzy się coś nowego z dotychczasowych przeżyć i doświadczeń. Jak to mówią: „warto przespać się pomysłem” – i zupełnie się z tym zgadzam, trzeba tylko mieć ten zalążek pomysłu.

Aby doznać coś pierwszy raz trzeba to samemu odnaleźć

Oczywiście nie mówię o samotnym przepłynięciu Morza Jońskiego czy wynalezieniu wehikułu czasu, żeby spotkać Leonarda da Vinci przy pracy. Należy korzystać z pomocy jeśli jest taka możliwość, przecież nie każdy musi być grafikiem, developerem i marketingowcem w jednym. Warto rozeznać się na rynku, żeby znaleźć osobę lub zespół, który będzie rozumiał wizję, pomysł. 

Ale dajmy sobie też miejsce na tworzenie, współtworzenie z nimi czegoś co po prostu się nam podoba, co jest pomysłem własnym, na zgubienie się
i odnalezienie, aż w końcu na zachwyt.

PS.

Mój protip na zwiedzanie/podróżowanie: znajdźcie must have do zobaczenia po adresie, a nie po zdjęciach i dajcie się zaskoczyć zarówno drogą, jak i celem 😊

Asia.

Potrzebujesz więcej informacji?

Jeśli zastanawiasz się czy możemy Ci pomóc – napisz do nas, wspólnie znajdziemy odpowiedź na to pytanie.

Czytaj więcej

Poznajmy się 😉